Pamiętam
swoje pierwsze zetknięcie z tym filmem. Było to jakieś pięć lat temu.
Wyświetlany na Polsacie, około 23, przyciągnął przed ekran telewizora zarówno mnie,
jak i brata. Oczywiście pełnoletniość wtedy jeszcze była w toku realizacji, do
czego przyznaję się z czystym sumieniem. Film, głównie ze względu na fatalnego
lektora, który przekręcał wszystkie najistotniejsze dialogi w jakieś
"kurde"(fuck), "co Ty nie powiesz?"(What the fuck are you
talking about?) i "nie mam ochoty Cię słuchac" (I'm sick of fucking hearing it),
okazał się bardzo irytujący. Dziś jednak ze względu na niewielkie udoskonalenie
znajomości języka obcego i przypomnienie sobie o tej produkcji dzięki
top-liście filmów Quentina, znajdującej się na jednej z odwiedzanych przeze
mnie stron, postanowiłem zaliczyć kolejne podejście do niewątpliwej klasyki
kina gangsterskiego.
Mr. Pink: She was OK. But she wasn't anything special.
Mr. Blue: What's special? Take you in the back and suck your dick?
Nice Guy Eddie: I'd go over twelve percent for that.
I tak w obecności mojego pysznego, piwnego towarzysza zabaw, zasiadłem do seansu. Obiecywałem sobie oczywiście bardzo dużo. Być może dlatego, że tylko raz zawiodłem się na tym reżyserze i zaznaczam, że wynikało to tylko z moich już wtedy zbyt wygórowanych oczekiwań (Inglourious Basterds - nie hejtować). Tym razem jednak nie mogłem być bardziej zadowolony.
Mr. Pink: And why am I Mr. Pink?
Joe Cabot: Because you're a faggot, alright?!
Nie chciałbym zbyt długo rozwodzić się nad fabułą, którą każdy szanujący się kinomaniak zapewne zna już na wylot. Oto więc niezbędny jej zarys: napad na bank > coś się pieprzy > chyba mamy kapusia... > śmierć > śmierć > jeszcze więcej śmierci > orgia brutalności > napisy końcowe. Ot, taki wesoły film familijny.
Mr. Pink: You kill anybody?
Mr. White: A few cops.
Mr. Pink: No real people?
Mr. White: Just cops.
Kiedyś wspominałem też, że raczej nie zwracam uwagi na muzykę. W wyjątkowych okolicznościach udaje jej się przebić do mojej świadomości. Zwykle wtedy gdy jest fatalna, rzadziej gdy okazuje się fantastyczna. Na szczęście tym razem idealnie wpasowała się w mój gust. Już wiem, że do utworów użytych we "Wściekłych Psach" powrócę jeszcze nieraz.
I tak w obecności mojego pysznego, piwnego towarzysza zabaw, zasiadłem do seansu. Obiecywałem sobie oczywiście bardzo dużo. Być może dlatego, że tylko raz zawiodłem się na tym reżyserze i zaznaczam, że wynikało to tylko z moich już wtedy zbyt wygórowanych oczekiwań (Inglourious Basterds - nie hejtować). Tym razem jednak nie mogłem być bardziej zadowolony.
Ten film nadal jest idealny. Doborowa obsada z Michaelem Madsenem, Harvey Keitelem i Stevem Buscemim na czele stworzyło wyjątkowe, charakterystyczne i niepowtarzalne kreacje. Każdy z aktorów wspiął się na wyżyny swoich umiejętności adaptując się do pokręconej wizji reżysera. Niewątpliwie pomocne były w tym względzie świetne dialogi, które ze względu na konkretną dawkę czarnego humoru i pomimo ilości wulgaryzmów, tworzyły bardzo specyficzny klimat.
Joe Cabot: Because you're a faggot, alright?!
Nie chciałbym zbyt długo rozwodzić się nad fabułą, którą każdy szanujący się kinomaniak zapewne zna już na wylot. Oto więc niezbędny jej zarys: napad na bank > coś się pieprzy > chyba mamy kapusia... > śmierć > śmierć > jeszcze więcej śmierci > orgia brutalności > napisy końcowe. Ot, taki wesoły film familijny.
Nie zrozumcie mnie źle. To nie jest pełne akcji, pościgów i wybuchów kino akcji. To niezwykły film sensacyjny, którego osią są rozmowy bohaterów. Niestety jeżeli nie wsłuchamy się w słowa, które tam padają, raczej nie docenimy komizmu całej sytuacji. Dlatego też dla preferujących bardziej emocjonujące wizualnie kino, będzie to spore rozczarowanie. Jednak reszta, do której przemawia dosadna brutalność, emocje i klimat gangsterski powinna być zachwycona.
Mr. White: A few cops.
Mr. Pink: No real people?
Mr. White: Just cops.
Kiedyś wspominałem też, że raczej nie zwracam uwagi na muzykę. W wyjątkowych okolicznościach udaje jej się przebić do mojej świadomości. Zwykle wtedy gdy jest fatalna, rzadziej gdy okazuje się fantastyczna. Na szczęście tym razem idealnie wpasowała się w mój gust. Już wiem, że do utworów użytych we "Wściekłych Psach" powrócę jeszcze nieraz.
Podsumowując - jest to film, który mimo nieubłaganego upływu lat wciąż przebija większość wydanych na przestrzeni dziejów produkcji i genialnie pasuje do mojej popieprzonej i kompletnie spaczonej psychiki. Co tu dużo mówić - no po prostu ah i oh. A jeśli Wam się nie podobał? Może po prostu jesteście normalni? Cóż, nie wasza wina.
Moja
ocena to: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz